poniedziałek, 30 marca 2020

Niezłe bzykanie.

Miasto opustoszało...


Ale w piątek musiałem coś podrzucić do ratusza. Już nikt nawet nie wychodzi z budynku, korespondencja tylko za pomocą urny.


Musiałem zrobić zakupy. Wybrałem Dino, choć mają fatalne pieczywo z pewnej miejscowej piekarni (tymi zakalcami powinien zająć się Sanepid, no ale teraz mają ważniejsze sprawy na głowie...). Przed wyjazdem do centrum wziąłem zamówienie od sąsiadów. Są w grupie dużego ryzyka, więc lepiej niech nie chodzą po sklepach. Do sklepu tylko z wózkiem. No problem, planowałem duże zakupy dla własnej rodziny i sąsiadów. W sklepie obowiązek założenia rękawiczek. Fajnie. Miałem swoje, plus maseczka (niby niepotrzebna, ale jeśli to ja roznosiłbym wirusa, to lepiej żebym jednak miał ją na twarzy, ponadto maska ogranicza ryzyko, że przeniosę wirusa z ręki na twarz). Wrzucam produkty, staram się utrzymać bezpieczną odległość od innych. Słyszę, jak obsługa walczy z gościem w średnio-starszym wieku, bo ani nie chce założyć rękawiczek, ani wziąć wózka na zakupy. Chodzę po sklepie, przy jednej z półek skumulowały się trzy, w porywach cztery pracownice. Oki. Nie podchodzę, idę po inne rzeczy. Za jakiś czas patrzę, czy już mogę wziąć towar. Nie. Dalej siedzą i biadolą, że muszą pracować w czasach pandemii. Okej, do trzech razy sztuka. Znowu podchodzę. I w tym momencie zostałem opier... z góry na dół, że łażę po sklepie, że powinienem mieć kartkę z listą zakupów (eh, kobieto - jest XXI wiek, ja listę zakupów mam zawszę w Listonicu) itepe. Nie wdawałem się w pyskówkę. Powiedziałem tylko, że dzięki dużym zakupom nie przyjdzie tu niepotrzebnie do sklepu parę osób przez następnych kilka dni. Obróciłem się na pięcie. Przy kasie. Widząc moje zakupy, przepuściłem: raz, spragnionego pana z naleweczką i jakimś chlebkiem,  dwa wesołego seniora z jednym serkiem... No cóż, panie boją się ewidentnie kogoś w maseczce. Ale jakoś nie przeszkadzają im ludzie, którzy zamiast zrobić raz zakupy na dłuższy czas przychodzą co chwilę  do sklepu po szczeniaczka, jedno piwko i dwie bułeczki...


Uff, wracam na podżarskie przedmieścia.


 Miasto leży w dolinie, ta kępa drzew w oddali, to Wzgórze Doktorskie - za Szpitalem na Wyspie.


Ależ ta Wenus świeci ostatnimi czasy.


W sobotę 28 marca pogoda iście wiosenna.


Pszczoły rzuciły się na kwiaty mojej śliwki.


Ach, jakie cudowne bzykanie:-)


A jakby tego było mało wylądował pierwszy bocian:-) To zdjęcie zrobiłem tuż po lądowaniu. 


Trochę zmarznie mu teraz kuper, bo w niedzielę 29 marca nastąpiła diametralna zmiana (na gorsze) :-(((

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz